środa, 10 czerwca 2009

Smutna rocznica wydarzenia sprzed lat

13 czerwca mija 65 lat od dnia, gdy przywódca konspiracyjnych struktur Stronnictwa Demokratycznego i oficer BIP AK, Jerzy Makowiecki i jego żona Zofia zostali porwani i zabici pod Warszawą, w okolicach wsi Górce. Tego samego dnia uzbrojeni mężczyźni, Polacy, wdarli się do mieszkania innego pracownika Wydziału Informacji BIP, historyka Ludwika Widerszala, jednego ze współzałożycieli Stronnictwa Demokratycznego i zastrzelili go na oczach ciężarnej żony. Kilka dni później dwoje innych pracowników BIP – profesor Marceli Handelsman i Halina Krahelska (też konspiracyjni działacze SD) – zostało wydanych w ręce gestapo.
Sprawa nie jest jasna, gdyż o ile wiadomo, że morderstw dokonała specjalna grupa do wykonywania wyroków w imieniu polskiego państwa podziemnego, to nikt dotąd nie był w stanie wskazać mocodawców tych wyroków. W okresie PRL raczej wstydliwie o tych wydarzeniach milczano, jako przejawie polskiej wewnętrznej walki politycznej, a postępowano na tyle niekonsekwentnie, że o ile na tablicy pamiątkowej w budynku przy ul. Chmielnej, wymieniona jest Zofia Makowiecka, jako ofiara okupacji, to dla jej męża już na tablicy zabrakło miejsca. Po latach do sprawy wrócili młodzi, prawicowi historycy, wydający kwartalnik „Glaukopis”, którzy postanowili udowodnić, że… zbrodnia ta była w pełni uzasadniona! - Otóż Sebastian Bojemski w swym artykule „Likwidacja Widerszala i Makowieckich, czyli Janusz Marszalec widzi drzewa nie widzi lasu” zamieszczonym w 9 – 10 numerze „Glaukopisu”, nie wahając się mieszać pojęć i doświadczeń z całkowicie różnych okresów historycznych, twierdził, że uzasadnieniem ma być kryptokomunistyczny charakter Stronnictwa Demokratycznego. By jednak to udowodnić autor miesza tak różne pojęcia, jak doświadczenia hiszpańskiej wojny domowej i historii Stronnictwa Demokratycznego w okresie PRL, utożsamia pojęcie lewicowości, którym charakteryzowało się przedwojenne SD z popularnym dziś pojęciem lewicowości, które dla wielu jednoznaczne jest z komunizmem.
Nie bardzo też wiadomo w oparciu o jakie podstawy autor pisze, że „przedwojenne SD było pomostem między ‘postępowością’ a komunizmem” i logikę rozumowania, która pozwala historykowi użyć następującego sformułowania: „...szerszego kontekstu, który przecież nadał likwidacji – epizodowi w walce polsko-komunistycznej – pewną specyficzną dynamikę oraz barwę.” Trudno już w ogóle zrozumieć.
Kwestię morderstwa, bo tak to trzeba jednak nazywać, zabójstwo Makowieckich i Widerszala, można będzie rozpatrywać w innym świetle dopiero wówczas, gdy historycy znajdą dokumenty wskazujące rzeczywistych mocodawców tej zbrodni. Niestety, jak dotąd, ani Bojemski, ani Marszalec, nie mówiąc o historykach zajmujących się tym problemem wcześniej, jak choćby Władysław Bartoszewski, który znał osobiście Makowieckich, nie potrafili wskazać inspiratorów tej zbrodni.
Polemizując z tekstem w „Glaukopisie”, którego redakcja, choć do tego się zobowiązała, nie odważyła się opublikować mojej polemiki, zaproponowałem może i nienaukową metodę z punktu widzenia metodologii badań historyka, ale znaną w kryminalistyce, czyli polegającą na szukaniu inspiratorów wśród tych, którzy odnieśli z tej śmierci największe korzyści. – Otóż twierdzę, że zamordowanie Jerzego Makowieckiego, przywódcę podziemnych struktur Stronnictwa Demokratycznego i szefa BIP AK w czerwcu 1944 r. było na rękę przede wszystkim polskim komunistom, którzy wraz z armią sowiecką byli już na terytorium Polski i nie mogli nawiązać współpracy z konspiracyjnymi strukturami SD na wyzwalanych spod okupacji hitlerowskich terenach. Zabójstwo Makowieckiego umożliwiło im zainstalowanie, jako przywódcę wychodzących z konspiracji struktur SD, złamanego przez NKWD, Wincentego Rzymowskiego.
Przypisanie tego morderstwa skrajnej prawicy oparte jest na domysłach, i mógł to być wymyślony z premedytacją mylny trop, który pojawia się obecnie u wszystkich, którzy biorą się za badanie tych zdarzeń. Tymczasem jeśliby inspiratorów znaleziono w ruchu komunistycznym, to należałoby to uznać za podwójny sukces PPR, która za jednym zamachem dezorganizowała, i to cudzymi rękami, zarówno kierownictwo BIP, jak i SD. Wysuwając oskarżenia o inspiracje tego mordu przeciwko skrajnej prawicy na długie lata wprowadzono śledztwo w ślepy zaułek, podczas, gdy prawdziwy wróg – moskiewska agentura, silnie zakonspirowana w szeregach Delegatury i AK pozostała nie wykryta (choć historycy przyznają, że istniała!), czekając cierpliwie na przybycie armii sowieckiej, by raz jeszcze uderzyć w podziemne struktury państwa polskiego, a przy tym i w ludzi Stronnictwa Demokratycznego.
Warto bowiem pamiętać, że konspiracyjne struktury Stronnictwa Demokratycznego były w tym czasie nadal reprezentowane w Radzie Jedności Narodowej (konspiracyjnym parlamencie, wiernym rządowi londyńskiemu), a ich członkowie zostali aresztowani przez NKWD w 1945 r. i byli sądzeni i skazani w tzw. procesie 16-tu, w Moskwie. Po odbyciu wyroków w moskiewskim więzieniu, tacy ludzie, jak Eugeniusz Czarnowski wrócili do kraju i nadal włączyli się w działalność Stronnictwa Demokratycznego, uczestnicząc w pracach władz naczelnych.
Takie są fakty o Stronnictwie Demokratycznym tamtych czasów. Fakty, z których pan Bojemski wybiera to, co mu jest wygodniejsze i woli antycypować obraz SD z lat 50. XX wieku na obraz Stronnictwa z lat 30. Trzeba wyjątkowo złej woli, by w lewicowości przedwojennego SD dopatrywać się inspiracji komunistycznych lub też nie mieć pojęcia o rzeczywistości tamtego okresu. Trzeba nie mieć zupełnego rozeznania nastrojów na ziemiach okupowanych, by dyskusje na temat zmian w przyszłej armii polskiej i w przyszłym kraju interpretować jako wykonywanie dyrektyw Moskwy, czy Kominternu (tezę tę powtarza obecnie także Wojciech Muszyński, redaktor naczelny „Glaukopisu w niedawnym artykule w „Rzeczpospolitej”) - Jak w takim razie interpretować działania rządu emigracyjnego eliminujące z życia politycznego na emigracji i w kraju wszelkie ruchy związane z obozem sanacyjnym? Czy to była też inspiracja Moskwy?
Ale trzeba też mieć wyjątkowe poczucie moralności, by w brutalnym morderstwie (przypominam, że Widerszala zabito na oczach ciężarnej żony) dopatrywać się „kolorytu ubarwiającego i dynamizującego walkę polityczną”!
Od ukazania się pierwszego tekstu na ten temat w „Glaukopisie” minęło już blisko dwa lata, a jego redaktorzy nie posunęli się w swych badaniach historycznych nawet o krok. Wciąż jednak powtarzają swe tezy o słuszności zamordowania kryptokomunistów z BIP AK z uporem popularyzując je przy każdej okazji!
Adam Zyzman

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz